poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział Trzeci

Dedykacja dla:
- Moich śmieszków Psuci i Marty
- Mojej boskiej Oli
- Cudownej @rcme_pls
- Doma xx
- mojego kochanego Nicka
"Śnieżka"

Krzesła w kafejce Old Times były stare i niemiłosiernie upijały w tyłek, ściany miały odcień porannego pawia po zakrapianym wypadzie do baru, podłoga nie była ze złota, a mimo to atmosfera była tu magiczna. Siedziałam przy stoliku trzecim z kolei od wejścia, odbijał on zenitowe promienie słońca wpadające przez szybę i gdyby nie to, że Calum wraz z Flynnem Scapettą siedzieli przy nim ze mną, prawdopodobnie odpłynęłabym, ale przy tej gadatliwej dwójce nie ma takich szans.
- A ty Vivienne, co o tym myślisz? – Spytał Flynn zabierając z mojego talerza frytkę.
- Seryjnemu mordercy nie robi się profili – westchnienie opuściło moje usta. – Wiesz, ze...
- Niekiedy odpowiada za to psychika – Umaczał kolejny przysmak w sosie barbecue wylewając trochę na białą serwetkę leżącą pod sosjerką. – Tak wiem, w końcu to ja jestem psychologiem.
Uczestniczenie w ich rozmowie było trudniejsze niż wyciągnięcie najwyższych dźwięków „I will always love you” Whitney Houston, ale na szczęście zostałam uratowana rozchodzący się po pomieszczeniu, sygnałem połączenia.
Męska rozmowa nadal miała miejsce i niezbyt obchodziło ich to, że coś się dzieje. Bez patrzenia na ekran odebrałam.
- Morrison. – Mój surowy ton zabrzmiał w pachnącym kawą pomieszczeniu.
- Mamy sprawę. – Chrząknął głos należący do nikogo innego jak, do Davida Evansa. – To może cię zainteresować.
Niby dlaczego miałabym go słuchać, a co dopiero z nim rozmawiać. Odsunęłam nieco krzesło od blatu stołu. Nawet lekki skrzyp nie zagłuszył przekleństwa, które wydostało się z pomiędzy moich ust. Perfidny dupek, bo inaczej nie da się go nazwać, znów próbuje mnie wykorzystać. Nie, tym razem się nie dam.
- Evans – rechot szyderstwa wypełnił atmosferę – Nawet gdyby na biały dom napadły zmutowane zombie eksperymenty nie przyjechałabym tam na twój telefon. – Zakpiłam spoglądając na zegarek. - Po za tym od jakichś 20 godzin nie jesteś moim partnerem. - Mimo całej złości, widziałam kątem oka jak Calum szeptał coś Flynnowi, a potem obaj patrzyli w moją stronę. – Żegnam. - Kiedy już nie usłyszałam z jego strony żadnej odpowiedzi zakończyłam połączenie, a telefon z hukiem wylądował na stoliku.
Dzięki przymkniętym powiekom mogłam opanować ciężki oddech, ale też zwalczyć chęć wyciągnięcia broni i przestrzelenia dłoni przyglądającemu mi się Hoodowi. David był egocentrykiem ochraniającym jedynie swój majestat. Ludzie często donosili na niego Wilsonowi, ale łagodny staruszek nie miał serca zwolnić syna swojego przyjaciela. Nie winię go, Dick Evans miał świetny charakter i szlachetne serce, ale cóż, geny dziedziczy się co drugie pokolenie.
- Vivienne, wszystko w porządku? 
Dopiero po kilku chwilach zorientowałam się,  że Calum wyczekuje ode mnie odpowiedzi.  Otworzyłam oczy i powoli sięgając po porcelanową filiżankę dość chaotycznie machnęłam głową.
- Tak - słowo zbyt szybko uciekło z pomiędzy moich ust - wszystko jest dobrze. -  Uśmiechnęłam się na tyle ile było mnie stać, wyjęłam z torebki portfel w kolorze zgniłej zieleni i rzuciłam spory napiwek na blat. - Idziemy. Robota czeka Hood.

***
Vievienne nadal była poddenerwowana po rozmowie, z człowiekiem  znanym mi tylko z nazwiska. Evans. Kim on musiał być, by wyprowadzić z równowagi tak poważną i stateczną osobę jaką była Morrison. Dziś mija tydzień spędzony w jej towarzystwie i z uśmiechem na twarzy muszę przyznać, iż to najbardziej emocjonujący tydzień w moim życiu. Nie wiem dlaczego przyjaciele myśleli, że się ośmieszę.
Dopóki nie dołączyłem do federalnych nie wiedziałem, że na świecie dzieje się tyle złego. Codziennie giną ludzie, codziennie wrogie gangi walczą o swoje miejsce na ulicy. Co dzień ktoś porywa dziecko, co dzień ktoś znajduje się w złym miejscu o niewłaściwej porze. Każdy dzień, każdy oddech, każde uderzenie serca, może być naszym ostatnim. Możemy tak po prostu zapaść się pod ziemie i nikt więcej już o nas nie usłyszy. Samo myślenie o tym jest straszne, a co dopiero przeżycie tego. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co musi czuć matka porwanego dziecka. Ile czarnych scenariuszy może przelecieć przez jej głowę w ciągu godziny i ile łez może wylecieć z jej smutnych, przekrwionych oczu.
Minęła właśnie siódma po południu i mimo, że powoli się ściemniało, ulice Nowego Jorku nadal tętniły życiem. Ludzie idąc, z pozoru wąskimi chodnikami, ocierali się wzajemnie o swoje ramiona, próbując dostać się do celu swojej podróży. Nie przepadałem za przeludnionymi lokacjami i Vivienne pewnie zauważyła moje małe zmieszanie, bo mruknęła tylko 'przyzwyczaisz się' i witając się z ochroniarzem przeszła przez furtkę, a prosto za nią, ja.
Szklane drzwi budynku nawet nie zaskrzypiały, nie miały prawa, by wydać chociażby najcichszy skowyt o pomoc, a potem spokojnie zasnęły zatrzaskując się mozolnie. Rudowłosa dziewczyną, chociaż może powinienem powiedzieć, kobietą, tak zdecydowanie powinienem powiedzieć kobietą, do tego z niezłym zderzakiem, pochyliła się nad orzechowym kontuarem recepcji, słodki jezu. Oblizałem usta i mimo wielkiej chęci rzucenia jakimś nieprzyzwoitym teksem.
- Rudy. - Zwróciła się do jasnowłosej, na oko czterdziestoletniej jejmości. - Gdzie jest Toby i Noah. Nie widziałam ich tydzień. Mieli dziś wrócić z Karaibów.
- Wrócili skarbie. Czekają na ciebie w pokoju przesłuchań. - Usta starszej kobiety wykrzywiły się w uśmiechu, a oczy Vivienne zaświeciły. - Z tego co pamiętam mówili, że w trójce.
Morrison podziękowała i pociągnęła mnie za ramie pełna entuzjazmu. Dosłownie, energia i podniecenie od niej biło. W pośpiechu prawie, że przebiegła korytarz, nawet nie zdążyłem mrugnąć, a ona była już w ramionach dość wysokiego, opalonego Latynosa. Kurczowo trzymała się jego koszulki na plecach, kiedy jej ręce opuściły jego ciało Morrison lustrowała pomieszczenie w poszukiwaniu drugiego znajomego, a kiedy podbiegła do niego i wtuliła się w jego klatkę piersiową wydała z siebie zagłuszony śmiech.
Szkoda, że jestem tu tylko po to, aby wykonać misję...

***

- Kto ci umilał tydzień bez nas księżniczko? - Toby spytał rozśmieszony moim brakiem profesjonalizmu.
Odwróciłam się przodem do Caluma i zrobiłam dwa kroki w jego stronę. Uśmiechnął się lekko speszony całą sytuacją, jakby uleciały z niego resztki pewności siebie.
- Chłopaki to jest Calum Hood  - wskazałam na chłopaka. - Calum to jest Toby i Noah.
Trójka wymieniła się uściskami dłoni, mówiąc, że miło im się poznać.
- No nieźle Vi – mruknął mi do ucha Noe. – Nikt nie spodziewał się takiego przystojniaka.
Przewróciłam oczami na jego stwierdzenie. Hood był przystojny, nawet bardzo, ale nie był w moim typie. Zawsze coś ciągnęło mnie do blondynów, z dobrym gustem muzycznym. W mojej głowie pojawił się obraz Luka, który od dobrych pary lat pracuje w archiwum. Wysoki, przystojny, z włosami postawionymi na arbuzowy żel, którego zapach bije po nozdrzach. Jeśli raz poznasz ten zapach, chcesz go więcej, chcesz go czuć ciągle,  ale Luke Hemmings był jedynie znajomym, w którym kochała się Mary, moja najlepsza przyjaciółka. Przy każdej możliwej okazji do niego zagaduje, wcale jej się nie dziwię.

***
- Co to za sprawa, że Evans pofatygował się zadzwonić? – Calum zniknął za drzwiami pokoju socjalnego , by po chwili pojawić się z dwoma kubkami kawy, to już jego małe przyzwyczajenie.

Noah podał mi zdjęcie z raportu koronera, a to co zobaczyłam, było upiorne i przykryte grubą, pierzową kołdrą tajemnicy. Czarnowłosa kobieta, około dwudziestki, w sukni, leżąca pod drzewem całkiem martwa, a w jej ręku tkwiło, nadgryzione jabłko. Scena rodem z bajki Braci Grimm… 
__________________________________
Podobało się - Skomentuj
!Nie sprawdzony!
Mocno ociągałam się z tym rozdziałem, ale musiałam poprawić zagrożenia i tak jakoś wyszło.
Dziękuję wam za 1000 wyświetleń tego nędznego bloga i w ogóle za wszystko.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję za aż 13 komentarzy pod poprzednim rozdziałem. Nie będę męczyć was limitem, bo on mnie nie obchodzi, chcę po prostu wiedzieć, że nie piszę tego na darmo. 

3 komentarze:

  1. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale... ale. Nie będę nawet się usprawiedliwiać, bo na pewno w ciągu tych sześciu dni znalazłabym, choć krótką chwilę, ale (aż wstyd się przyznać:P), po prostu zapomniałam. Co d rozdziału (no, bo przecież tylko an to czekasz, prawda) jak zwykle cudowny, przyjemny w czytaniu i zachęcający do dalszego czytania. Nie mogę się doczekać, kiedy pojawi się postać Ashton'a, choć jestem pewna, że nie gra on tu nazbyt przyjemnej postaci. Wyłapałam w tekście, że Vivianne lubi blondynów o dobrym guście muzycznym- pewnie nieźle się zdziwi, że jej perfect boy(?) może okazać się zabójcą. Właśnie zdałam sobie sprawę, że wybiegam okropnie w przyszłość, a tak naprawdę nic nie wiadomo, co do fabuły XD. No, cóż przepraszam za moje spekulacje.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, oraz dziękuję za dedykację.
    "Cudowna" @rckme_pls -a teraz @lonelyxmari

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie przybijam sobie mentalnego facepalm'a, bo skomentowałam ze starego konta.

      Usuń